wtorek, 13 grudnia 2011

Z cyklu - Absurdy życia uczelnianego

Czymże by było studiowanie na Politechnice bez pewnej dozy surrealizmu? Przykładowo taki angielski. Najpierw nie umieli znaleźć grupy na moim poziomie, potem postanowili zrobić mi egzamin z podręcznika, którego nie przerabiałam, a dziś zadzwonił do mnie anglista, 3 dni przed egzaminem, że jednak chyba egzamin będzie z mojego podręcznika z I roku, bo "on sobie zdał sprawę, że z tego nowego miałam przerobione tylko 2 działy". GENIUSZ!
Aż się chciało mu odpowiedzieć "No weź, nie żartuj!" ale się powstrzymałam. Może dlatego, że aktualnie umieram na śmiertelną chorobę zwaną Pracą Inżynierską i siły we mnie tyle co powietrza w dętce od roweru.

Jutro spotkanie z opiekunką projektu po mailu o treści "W pracy jest dużo do poprawienia". Czuję, że może nie być kolorowo...