piątek, 27 czerwca 2014

Kurczaków po horyzont

Nie zawiodłam się kurczakową dostawą. Kurczaków była MASA. I dowiedziałam się, że kurczaki lubią muzykę. Dlatego też ja miałam za zadanie trzymać grające głośno radio, podczas gdy kurczaki były dosłownie wysypywane do zagrody.


Tak się właśnie wysypuje kurczaki. W jednym pojemniku jest setka. I je się autentycznie wysypuje. Bierze się pudło i wysypuje się kurczaki jak ćwierkające piłeczki na ziemię. Też małe dranie są niemożliwie głośne. Człowiek się schyli na parę minut i może ogłuchnąć.


Ogrom kurczaków. Te zamazane plamy to dowód na to, że małe cholery są szybkie. Poruszanie się po zagrodzie graniczy z cudem, bo człowiek musi uważać gdzie stawia nogi. Kurczaki są WSZĘDZIE. I uwielbiają łazić za ludźmi. Dziś spełniłam swoje wielkie marzenie i podążało za mną 10 tysięcy kurczaków, bo tyle mieści jedna zagroda. Czuję się jak bóstwo drobiu.
A na koniec muzykalne kurczaki.


Wydobycie radia z tego stada było nie lada wyczynem.
W poniedziałek kolejne 30 tysięcy! Zaczynam poważnie rozważać zostanie farmerem, bo kurczakowe przeżycie jest bardzo wysoko na liście najgenialniejszych chwil w życiu.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

What a time to be alive

Na farmę Stuarta przyjeżdża w piątek 52 tysiące żółtych, małych kurczaków.

52 TYSIĄCE.

Mój umysł nie jest w stanie ogarnąć takiego ogromu kurczaków. W życiu maksymalna ilość kurczaków jaką widziałam nie przekraczała 30. 52 tysiące wydaje mi się po prostu nierealne. I jakie piękne. 52 tysiące żółtych kurczaczków na jednej powierzchni. A teraz najlepsze.

Będę mogła iść je zobaczyć.

Pomacam WSZYSTKIE.

piątek, 20 czerwca 2014

Szybko! Zanim zdamy sobie sprawę, że to nie ma sensu

Odkryłam, że jak sobie jakiegoś mebla sama nie zawlokę na drugie piętro, to na niego jeszcze trochę poczekam.
31 maja zamówiłam szafę i komodę w sklepie. Powiedzieli słuchaj taka sprawa, dopiero 24 czerwca ci przywieziemy, bo aktualnie nie ma na stanie. Powiedziałam w porządeczku, poczekam grzecznie.
Aż nie dali znać, że słuchaj taka sprawa, coś się popierniczyło i jednak będzie 22 lipca. Odbyłam batalię sama ze sobą czy mam iść na nich po pracy ryczeć bardzo, trochę mniej czy mi się w ogóle chce do sklepu iść. Niby płonąca furia, że w przeciągu dwóch miesięcy to bym sama ścięła to drzewo i wyrzeźbiła z niego dwa meble skłaniała do zorganizowania apokalipsy. Ale potem przypomniałam sobie jak Natalia mnie ostatnio określiła jaką osobę, która "pół życia spędza przy okienku zażaleń", więc olałam to. Poczekam kolejny miech, a co. A jak znowu przesuną dostawę, to poczekam kolejny. I tak do poskładania mebli potrzeba dwóch osób, a ja się przez podział nie powielę. Jakby co Natalia przyjedzie około września i o ile znowu coś im się nie popierniczy, to wreszcie mi dostarczą mebelki i je wspólnie poskładamy. Osiągam wewnętrzną równowagę poprzez nie denerwowanie się na świat za to jaki jest.

Wyprodukowałam piękną prezentację na temat mojego węgla, podczas gdy Tom zadawał mi trudne pytania na temat Kornwalii. Równocześnie zapytał Charlesa dlaczego nie jestem już taka powiązana z tą Kornwalią jak na początku. Się okazało, że moje "brainpower" zostało ocenione i okazało się, że przydam się do bardziej złożonych spraw. Ja nie wiem jak oni zmierzyli to brainpower. Chyba z tego jak intensywnie patrzę w ekran komputera, czytając setny wykres i zastanawiając się o co właściwie tu chodzi.

A najlepsze jest to, że ile razy przyjdę do Charlesa pokazując mu gotowy produkt, ten wpada na kolejny pomysł co by można dodać. O, a tu sprawdź jak to wygląda dla takiego nawozu. O, a może zrobimy teraz na transport co ma 10, a nie 5km? Dodaj taką cyferkę, zmień ten wynik. A możesz powiedzieć o jakiej liczbie myślę? Zrób salto do tyłu. Cyferki, cyferki, cyferki. WIĘCEJ CYFEREK FOX, OJESU DAWAJ TU TE CYFERKI. I WĘGIEL, WIĘCEJ WĘGLA. MNIEJ WĘGLA. BRAINPOWER.
OJESU JAKIE TO WSZYSTKO PIĘKNE TE CYFERKI.


czwartek, 19 czerwca 2014

Węglolog, pionier, frustrat, panikarz

Rządowy kalkulator węgla jest do kitu. Siedzę nad nim trzeci tydzień i czuję narastającą frustrację pomieszaną z paniką. Ponieważ nie ogarniam jego, on nie ogarnia mnie, a w firmie nikt nie ogarnia węgla. Wszyscy są specjalistami, ale nikt nie jest od węgla, bo węgiel nigdy nie jest ważny. Stałam się węglologiem. Nawet dzisiaj na rozpisce hierarchii w firmie znalazłam swoje imię dopisane do stanowiska, które mniej więcej można przetłumaczyć na węglolog. Niby koordynator, niby analizator, ale tak naprawdę to węglolog.

(A tak w ogóle to miałam dziś 5 minut histerii gdy na owej hierarchii znalazłam swoje imię, ale wykreślone. I już wysnułam czarne scenariusze, że po okresie próbnym wylecę, trelemoreleduperele. Jak się okazało byłam napisana w innym dziale. Właśnie jako ten węglolog. Ludzkość uratowana. Chyba.)

Wracając do kalkulatora jest niby w porządku, instrukcja obsługi jest. Ale zawiera ona w sobie informacje w stylu "A ta ikonka znaczy, że można zapisać, a ta że można otworzyć nowy plik". No nie mogę, nie wiedziałam, zostałam oświecona, oślepłam od informatycznego olśnienia. Więc instrukcja nieszczególnie mi się przydaje.

Uznałam, że właściwie po co komu instrukcja i pojechałam z działaniem na nim na pałę. Ale zwątpiłam, gdy znalazłam prąd liczony w kilogramach. Tak, dobrze przeczytaliście, w kilogramach. Najwyraźniej w rządzie prąd się w wiaderkach nosi.



Stworzę sobie własny kalkulator. A jak to zrobię, to będę najcenniejszą osobą w tym kraju. 

piątek, 13 czerwca 2014

Tym razem w słońcu stoi ona z odkurzaczem

Z pracy to nic ciekawego. Tylko robiłam dzisiaj prezentację dla Księcia Karola. No big deal.

Już drugi odkurzacz kupiłam w tym roku. Oby ostatni, bo w końcu ile można.

Ponieważ mam dzisiaj wizytę panów z wodociągów, coby ocenili prawdopodobieństwo założenia u mnie licznika, musiałam jakoś wcześniej dostać się do domu. Stuart powiedział, że laska, pogoda jest piękna, spadaj o 14 i załatw co masz załatwić. No to pomknęłam.

Nagle się okazało, że o 14:40 w tym mieście dużo się dzieje. Szalenie dużo. Uznałam, że skoro już idę po prąd, to w końcu rzucę okiem na te odkurzacze w lokalnym AGD. Odkurzacze były, właścicielka okazała się być znajoma Winstona i zakupiłam uśmiechnięty i czerwony odkurzacz o wdzięcznym imieniu Henry. Znowu został mi zaproponowany różowy i znowu uznałam, że wszystko musi mieć swoje granice nawet jeśli urządzam gniazdko dla mnie i Natalii w maksymalnie dziewczynkowatym stylu z białymi mebelkami i kwiecistymi poduszkami. Różowy odkurzacz byłby już krokiem za daleko.

Zawlokłam mój odkurzacz do domu, we wściekłym skwarze i postanowiłam, że skocze na targ, bo widziałam że był na placu jak jechałam autobusem. I nie zgadniecie co się okazało.

Tak, jednorożec jakim jest sklep z second hand mebelkami był otwarty. A teraz najbardziej tragiczna cześć tej historii.

Po kupnie odkurzacza mój miesięczny budżet nie zakłada większego wydatku meblowego.

JASNA CHOLERA.

czwartek, 12 czerwca 2014

Poranny blues dziadka spod ósemki

6 rano, budzi mnie coś. Budzi mnie brzdękanie na bliżej nieokreślonym instrumencie, głośne jak cholera, żałosne, zawodzące, kakofoniczne, ZŁE. Początkowo myślę, że zignoruję. Ale jak dosłownie pięć tych samych, krzywych nut było powtarzanych przez kolejne 15 minut uznałam, że jest za wcześnie na tolerancję względem braku talentu muzycznego.

Zadzwoniłam do drzwi pana sąsiada i pojawia się dziadek. Ten sam, co pierwszego dnia mojego wprowadzenia się postanowił zadać mi pytania w stylu kim jestem, skąd jestem, co tu robię, gdzie poprzedni lokatorzy. Słowem - wścibski ten dziadek. No to pytam grzecznie dziadka, że trochę wcześnie na sztukę, czy mógłby powstrzymać swoje artystyczne żądze do bardziej ludzkiej godziny, bo niektórzy pracują i chcieliby się wyspać. To co się stało po mojej prośbie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Dziadzio dostał szału, drąc się na mnie i ucząc mnie paru całkiem niezłych obelg. Nagle stał się właścicielem budynku, ulicy, burmistrzem, a w końcu potomkiem samej Królowej. I że on się mnie pozbędzie z tego budynku, mam zbierać rzeczy, już tu nie mieszkam.

Człowieka zadziwia jak mało jest kumaty o poranku, przed śniadaniem, w pidżamie. Patrzyłam się na dziadka bezmyślnie, zastanawiając się jedynie dlaczego w ogóle szłam prosić o ściszenie tej muzyki, jest za wcześnie na te pierdoły. No i dziadzio się tak drze, po drodze opowiadając swoją tragiczną historię życiową jak to on chce się stąd wyrwać (ja mu nie bronię, wręcz mu czekoladki kupię jak się wyniesie), aż nie pojawił się sąsiad numer 2. Sąsiad numer dwa, pan wydziarany i zaspany pyta co się dzieje i dziadzio kontynuuje ryki, że jakim ja w ogóle prawem o 6 rano go proszę o ściszenie swojej kakofonii. Rozbój w biały dzień po prostu.

Nie ogarnęłam afery, której najwyraźniej byłam zapalnikiem. Na dziadzia wścibskie pytania niby gdzie ja pracuję i o której chodzę do pracy powiedziałam mu, że jest to nieszczególnie jego interes. Co wywołało jeszcze większą furię, bo to w końcu rozbój w biały dzień żeby on nie wiedział gdzie ja pracuję.

Następnym razem powiem, że usuwam ludzi na zamówienie i sen jest dla mnie ważny, bo dzięki temu nie rozjeżdża mi się obraz w snajperce, jak leżę na jakimś dachu.

Ja i wydziarany sąsiad się poddaliśmy.

Wieczorem przypomniałam sobie, że nie podziękowałam mojemu wybawcy wydziaranemu za pomoc w opanowaniu dziadka-furiata. Więc kulturalnie przyszłam do sąsiada i mówię, że jak miło że ktoś mnie uratował przed podpaleniem. Ponoć dziadziu rano morduje muzykę, bo on ma ciężkie, biedne życie, bo siedzi na zadku cały dzień i o dziwo za to się ludziom w tych czasach nie płaci. Nieszczególnie mnie interesują jego troski o 6 rano. Ja osobiście o tej porze troszczę się jedynie o to żebym miała płatki śniadaniowe i żeby herbata nie była za ciepła, bo muszę zdążyć na autobus. Jestem w stanie zrozumieć napływ dzikiej weny twórczej, sama czasem mam pisarski udar i muszę o 4 rano coś napisać. Ale jezu, pisanie nie budzi sąsiadów. Nie chcę tu dyskryminować muzyków, ale po to ktoś kiedyś wymyślił nuty. Żeby nie budzić wkurzonych sąsiadów przed ich codzienną porcją płatków z jogurtem.

Wydziarany sąsiad okazał się być inżynierem gazowym i robi w odnawialnej energii, dokładnie ja ja. Oboje się szalenie ucieszyliśmy z tego faktu i dostałam nawet propozycję pracy. Poza tym chyba idziemy na piwo w weekend i już mam kogoś, kto powiesi mi lustro w łazience. Tak się właśnie tworzy sojusze. Szkoda jedynie, że się wyprowadza. Smutek i żal. Oby żaden psychol, tym razem z saksofonem, się nie wprowadził na jego miejsce.

A tak z innych tematów, to jednego z naszych robotników na budowie na MOIM projekcie przerobiło na dżem. Odpiął zabezpieczenia płyt do budowy reaktora i bardzo trwale się z nimi zintegrował. Syf, kiła, dosłowna mogiła, BHP, dochodzenia i jutro wszystkie gazety w Kornwalii będą o nas pisać, niekoniecznie pozytywnie. Niby czarny PR to też PR ale...

Nie mam tu dnia bez emocji. Dlatego też, dla uspokojenia, obiecany wiatrak na farmie Stuarta.


Przy okazji, jakby ktoś się zastanawiał - tak wygląda moja droga do pracy:


Rośnie przy niej naprawdę sporo pięknych naparstnic. 
A tak w temacie mojego autobusu widmo, to niech się nikt nie martwi. Codziennie na przystanku mam doborowe towarzystwo.

To chyba jeden z właścicieli pubu przy drodze, bo zawsze jest w okolicy jak czekam na autobus. Dzisiaj się wygrzewał w słonku i jak zawsze na mój widok przyszedł się miziać aż nie przyjechał autobus. Bardzo mi takie towarzystwo odpowiada.

środa, 11 czerwca 2014

Autobus-widmo

Podróżuję codziennie autobusem, którego nie ma. Albo raczej jest, ale bardziej umownie, niż namacalnie.

Stagecoach 155 teoretycznie podróżuje między Barnstaple i Exeter, przy okazji zahaczając o Tiverton i właśnie moje miejsce pracy - urocze nic o jeszcze bardziej uroczej nazwie Nomansland. Codziennie rano, punkt 7:15 jadę nim do pracy i punkt 16:19 wracam. I codziennie jestem jedynym pasażerem. Albo jak już ktoś ze mną jedzie, to wygląda jakby należał do Tiverton Pod, na pewno nie do świata materialnego, jaki znamy.
Jeżdżąc tak codziennie przydałoby się kupić bilet miesięczny. Tylko problem w tym, że bilety miesięczne na trasę z miasta do Ziemi Niczyjej nie istnieją. 155 mieści się w dwóch strefach biletów i akurat odcinek, jaki ja pokonuję jest... ziemią niczyją. Nie należy do żadnej ze stref, więc nie ma na nią biletów miesięcznych. No w porządku, nie umrę kupując codziennie ten bilet.

Dzisiaj jednak padło to pytanie, którego się podskórnie spodziewałam. Kupując o poranku bilet od kierowcy, ten w końcu nie wytrzymał i zapytał się mnie, boże po co ja jeżdżę do Nomansland codziennie o 7 rano, tam nic poza jednym pubem nie ma.

Ano jest jeden pub, dają całkiem niezłe jedzenie. Ponoć kiedyś były dwa. Ale poza nim jest jeszcze pole z nagrobkami i co najmniej dwa wiatraki. I Greener For Life, ukryte na farmie Stuarta pośród jego pięciu tysięcy kur. Nomansland to totalna dziura, trasa z przystanku (który jest pod pubem, bo pub to jedyny widoczny budynek przy głównej drodze) zajmuje mi 10 minut przez łąki. I ja się potem dziwię, że Winston jest zawsze w dresie. Jak się pruje przez błoto, to się powinno być w dresie.
Chociaż dzisiaj widziałam w miesięczniku ADBA zdjęcie Winstona w garniturze i żółtym krawacie w krowy. Wysnuliśmy wniosek w pracy, że to Photoshop, bo Winston się urodził w swoim dresie i w nim pozostanie, ale krawat nas przekonał o autentyczności zdjęcia. Tylko Winston by założył kanarkowożółty krawat w krowy do poważnej sesji zdjęciowej na temat projektów w Kornwalii.

Za to śmigając tak po wsiach mogę się pochwalić, że znam osobiście kury odpowiedzialne za jajka z serii Taste the Difference w Sainsbury's. Nie każdy może zabłysnąć takimi znajomościami.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Akt III (i ostatni) Sagi o DPD

Słowem wstępu: Kurier co zawalił w sobotę nazywał się Nick. Napisałam 11 wściekłych maili do DPD. I jeden do ich szefa działu obsługi klienta.

Przyszłam dziś do pracy z gorącym postanowieniem wysadzenia w powietrze jedynie siłą umysłu całej centrali DPD, punkt 8 rano. Moja żądza mordu oraz zemsty wzrosła jeszcze bardziej, gdy o 7:37 dostałam smsa, że hej to DPD, kurier przyśle ci paczkę o 8:30!

O 8:30 będziecie zgliszczami, jeśli dobrze mi pójdzie. Poza tym, jestem do JASNEJ ANIELI W PRACY.

Zadzwoniłam na numer obsługi klienta paczek międzynarodowych. Jeszcze spokojnie wyjaśniłam pani, że ich kurierzy to półdebile nie potrafiące ogarnąć podstawowej technologii dzwonków do drzwi i dowiedziałam się, że "och, ojej, to ja przełączę na dział przesyłek w Anglii". No dobra, przełączaj pani.
Miła pani przełączyła mnie na automacik, bez możliwości porozmawiania z ludzką istotą.

Skoro tak się bawimy, to wojna.

Wygrzebałam z czeluści internetu numer bezpośredni do obsługi klienta DPD, taki jakiego używają klienci w szczytowym stanie wyprowadzenia z równowagi. Odebrał jakiś gość i już wiedziałam, że mam do czynienia z idiotą.
Ponownie wyjaśniłam sytuację, już mniej miło i przy okazji wspominając, że ich kurierzy są pozbawieni takiego organu jak mózg. Przekład tej rozmowy daje dobry pogląd na fakt, że Monty Python nie wyssał sobie z palca absurdów, jakie przedstawiali w skeczach.

Ja: Bla bla bla, i byłam w domu i dostałam jedynie awizo. A zapłaciłam za paczkę, nie awizo.
Pan: Nie było pani w domu.
Ja: Byłam. Piłam herbatę i to nie jest szczególnie głośna czynność, żebym dzwonka nie słyszała.
Pan: A jest pani pewna, że ma pani dzwonek?

No przysięgam, ta papuga nie jest martwa, tylko drzemie i tęskni za fiordami.

Ja: (siląc się na spokój) Tak, jestem pewna, że mam dzwonek. Uprzedzam kolejne pytanie. Dzwonek działa.
Pan: Nie było pani w domu.
Ja: Czy do pana dociera, że byłam?
Pan: Ale kurier był.
Ja: Cudownie. Szkoda, że nie użył rączki żeby zadzwonić do drzwi.
Pan: (chwila ciszy) A gdzie pani znalazła awizo?
Ja: A co do tego ma awizo? Pod drzwiami.
Pan: Kurier zrobił zdjęcie budynku w jakim był i wrzucił na online tracking.
Ja: Żadnego zdjęcia nie ma.
Pan: Czyli kuriera nie było w pani budynku.

???

Ja: W takim razie skąd awizo?
Pan: (ciężka cisza)
Ja: Mniejsza z tym. Nie życzę sobie paczki o 8:30, bo mnie nie ma. Zapłaciłam za sobotę, bo wtedy byłam. Ma być 17:30.
Pan: (słabo) Ale ona jest już z kurierem.
Ja: Czy kurier ma na imię Nick?
Pan: (jeszcze słabiej) ...tak.
Ja: PROSZĘ  NATYCHMIAST MU KAZAĆ ZANIEŚĆ PACZKĘ NA INNY ADRES. I UŻYĆ DZWONKA. (podaję adres pracy)
Pan: (bardzo słabo) To nie w rejonie kuriera.
Ja: Czy ja brzmię na osobę, którą to interesuje?
Pan: (piskliwie) Ja nic nie poradzę.
Ja: Lepiej żeby pan poradził. A czy budynek naprzeciwko mojego? Ktoś inny odbierze.
Pan: (z życiem) Tak! Proszę o adres.
Ja: (podaję adres i nazwę firmy - Bray)
Pan: Ach, dobrze. Firma Ay.
Ja: BRAY.
Pan: Tak tak, zapisałem, Ay. Już wysyłam kuriera.
Ja: (z furią) BRAY. B JAK BARBARA.
Pan: (ciuchutko) Tak, Bray. Przepraszam. (jeszcze ciszej) Czy to już wszystko?
Ja: TAK.

Dostałam godzinę później potwierdzenie doręczenia paczki. Podpisał jakiś Chris. Wpisany w system jako HRRIZ. Kurier Nick zadziwia, ale to nie koniec jego niesamowitych zdolności. Przy okazji szef działu obsługi klienta napisał mi maila jak bardzo przeprasza, masz tu zwrot swoich opłat za dostawę w sobotę.

Przypełzłam do firmy Bray po paczki. Miały być dwie, była jedna. Oczywiście. Of kors. Naturliś. Spokojnie, tylko spokój może nas uratować.

Pod moimi drzwiami stała kolejna paczka. Tajemnica rozwiązana. Mały móżdżek kuriera Nicka nie pojął, że jak obie paczki są od tego samego nadawcy do tego samego adresata, to jak adresat drze się że ma być "paczka" dostarczona pod inny adres to znaczy jedną, prawda? Drugą zostawię pod drzwiami, ta miała być pod adres początkowy.
Korci mnie napisać do kogoś z DPD i zapytać o kuriera Nicka. Czy on aby na pewno powinien pracować w swoim fachu. Ale mam dość tej firmy na zawsze i na cztery kolejne wcielenia.

niedziela, 8 czerwca 2014

Wszystko wina DPD

Miałam w sobotę iść pooglądać odkurzacze. Nie poszłam, bo kurier mnie zrobił w konia.

Wszystko wina DPD.

Tylko w sobotę na targu można kupić moje ulubione kiełbaski. Nie kupiłam, bo czekałam na odpowiedź Centrum Obsługi Klienta. Nie odpowiedzieli.

Wszystko wina DPD.

Miałam iść sprawdzić czy magiczny sklep z meblami był otwarty. Nie poszłam, bo czekałam na odpowiedź.

Wszystko wina DPD.

W paczce są formy do zapiekania. Chciałam zrobić fishpie i nawet kupiłam składniki. Ale nie dostarczono mi paczki, więc moim krewetkom grozi zepsucie się.

Wszystko wina DPD/

A teraz gwóźdź programu. Poszłam po składniki na obiad i w trakcie gotowania mam wrażenie, że moja kremówka dziwnie smakuje. Sprawdzam etykietę a tam co? WEGAŃSKA. To jest niemożliwe, to jest niepojęte, to jest szczyt! Wegańska kremówka brzmi jak obraza wszystkiego co żywe, a takowa w mojej kuchni to już w ogóle jakaś zdrada stanu. Jestem otoczona krowami i mam wegańską kremówkę w domu. Niemalże usłyszałam chóralne, zawiedzione muczenie tysiąca krów Winstona, które rozpaczały nad tym jak podle je zdradziłam.

Nie mam odkurzacza, nie mam kiełbasek, nie mam mebli, mam wegańską kremówkę i tysiąc krów cierpi moją zdradę.

WSZYSTKO WINA DPD.

sobota, 7 czerwca 2014

Nienawidzę DPD

Maman posłała mi przesyłkę, dwie wielkie paczki pełne rzeczy do domu i ubrań. Śledziłam sobie trasę mojej paczki przez internet aż się okazało, że przyjdzie w piątek między 10-11, nie masz opcji zmiany godziny ani numeru do kuriera huehuehue. No dobra no, to ja odwołam dostarczenie w piątek, zapłacę im pięć funtów i dostarczą w sobotę. PERFECT.

Po południu w piątek DPD napisało, że nie buli w stanie dostarczyć mi przesyłki, którą odwołałam i zostawili mi awizo. Ooook, ale ja ją odwołałam. Telefon do DPD i oni mówią że tak tak, oni wiedzą, kurier nie dostał na czas wiadomości, w sobotę między 9 a 10 będzie.
W domu nie było awizo, zaczęłam być podejrzliwa.

Punkt 9 dzisiaj, jestem na nogach i krzątam się po domu w oczekiwaniu na paczkę. O 9:30 coś mnie tknęło, żeby rzucić okiem na status online. I co? No niestety nie byliśmy w stanie dostarczyć ci paczki, bo cię w domu nie było.

SŁUCHAM!?

Tocząc pianę z ust wybiegłam z mieszkania i co widzę? Awizo. Pod drzwiami. Ten kretyn jechał z cholernego Exeter żeby położyć mi tuż pod drzwiami awizo. Mam wrażenie, że jak tak stałam w progu i patrzyłam z niedowierzaniem na tą czerwoną karteczkę, to kawałek się zwęglił pod wpływem mojego płonącego gniewu.

To awizo kosztowało mnie pięć funtów.

Czując jak zjedzone na śniadanie jajko gotuje się na twardo w żołądku, rzuciłam się do komputera szukać metod na dorwanie DPD w sobotę, żeby ich samą siłą mojej furii pozabijać przez telefon. Oczywiście DPD są inteligentni, nie mają centrum obsługi klienta w soboty. Mają jedynie formularz internetowy na który MOŻE odpiszą w przeciągu 90 minut.

Wysłałam dwa. Oba wyrażały co o nich myślę.

Jeśli dziś nie dostanę mojej paczki, to w poniedziałek moje wrzaski będzie słychać bez pomocy telefonu w ich centrali w Exeter.

czwartek, 5 czerwca 2014

Fantastisz

Skończyłam moje cyferki. Skończyłam je tylko dlatego, że w którymś momencie powiedziałam - fuck it i zrobiłam własne założenia, na których podstawie zrobiłam wszystkie obliczenia. Czy to ma sens? Czy to ma jakikolwiek związek z rzeczywistością? Nikt nie wie. Wysłałam to z myślą, że co za masakra.

Dowiedziałam się, że fantastyczne. 

Spędziłam kolejną godzinę zastanawiając się głośno przed Mamą ale jak to, ja nawet nie wiem czy to ma ręce i nogi, o mózgu nie wspominając, a wszyscy dookoła klepią się po plecach i mówią, że to jest fantastyczne. Czuję się jak Jurek Killer.
Doszłam do wniosku, że może to dlatego, że po prostu nikt nie wie co się dzieje, a ja wydaję się na tyle ogarnięta w temacie, że cokolwiek wyprodukuję, co chociaż przypomina symulację projektu, jest przyjmowane z entuzjazmem. 

Plan dalszy jest taki, że mam teraz sprawić, że to co mój mózg wydalił zacznie być podparte jakimiś konkretnymi informacjami. Przykładowo obliczę to specjalnym, rządowym kalkulatorem do badania ilości emisji dwutlenku węgla. Jedyny problem z kalkulatorem jest taki, że to zaawansowane narzędzie dla programisty/człowieka z faktycznym doświadczeniem/cudotwórcy, a na pewno nie dla takiego laika jak ja. Ale mam 200 stron instrukcji obsługi, będę miała do czego się przytulić w kolejne dni. 

Na razie wszyscy niech się dalej klepią po plecach.

środa, 4 czerwca 2014

Dobijcie mnie laciem

Nie, sklep z meblami nadal się nie otworzył.

Szef mój wysłał mi wczoraj po południu wiadomość, że mu się przyda na piątek raporcik o wszelkich emisjach dwutlenku węgla z całych procesów fermentacji poszczególnych substratów. A tak btw misiaczku, to na czwartek wieczór najpóźniej, bo w piątek ja się z rządem widzę i muszę im pokazać jakieś konkretne wyniki. I jeszcze tu jest taki raport na 60 stron, weź napisz mi co z niego co najważniejsze.

?!

Charles jako osoba zajmująca się moim rozwojem w firmie patrzył dziś na mnie ze współczuciem, jak krwawiły mi oczy nad cyferkami i szukaniem danych. A potem powiedział - o jezu Daria, szef nam posłał nie ten raport. Tu masz ten poprawny, idź do domku i napisz to.

No to się powlokłam. Pożarłam fish&chips, tym razem już nie pod mostem, ale i tak lał deszcz. Na pocieszenie przed moimi drzwiami czekały moje piękne buty i moje piękne firanki. Z firankami nagle bardziej domowo się czuję.

Po drodze Mark mi napisał, że on by chciał moje magiczne, kornwalijskie obliczenia. Posłałam mu i dowiedziałam się, że jestem fantastyczna. Potem czując jak mózg mi się wylewa uchem, o godzinie 22:14 wysłałam Charlesowi tą obrazę intelektu wszystkiego o IQ wyższym od IQ gąbki, czyli skrót raportu. I dowiedziałam się, że to jest piękne.

Albo wszyscy w tej firmie są na haju, albo coś tam umiem.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Budżet

Na początek update magicznego second handu meblowego: Nadal zamknięty, chociaż dziś balansowałam na granicy, że nie, wcale nie chcę do niego iść. Przechytrzył mnie.

Ja jestem poważną, dorosłą osobą. Mam świadomość swoich dochodów i wydatków, wszystko planuję rozważnie i mam logiczną hierarchię priorytetów w życiu. Skoro mam puste mieszkanie, to pierwsze na liście wydatków są podstawowe meble. Szafa i komoda odhaczone, kolejna na liście pewnie będzie toaletka, potem może jakaś kanapa do salonu. Półka na książki przyjdzie, jak dorobię się książek. Bardzo uważnie planuję co mam kupić, a co mogę odłożyć na później, a co.

Aktualnie najważniejsze jest do domu kupić lustro oraz odkurzacz, dla siebie kupić jakieś baletki (bo ni mam) oraz może jakąś parę spodni (bo mam jedną parę, a to za mało). Więcej mebelków raczej w kolejnym miesiącu, zależy jak rozłożą się wydatki najważniejsze. Rozważnie, mądrze, DOROŚLE.

Wczoraj o północy żrąc pizzę zamówiłam piękne, czarne buciory motocyklowe, których nie było na absolutnie żadnej mojej liście rzeczy do kupienia.

I tyle było z poważnego dorosłego.