Z pracy to nic ciekawego. Tylko robiłam dzisiaj prezentację dla Księcia Karola. No big deal.
Już drugi odkurzacz kupiłam w tym roku. Oby ostatni, bo w końcu ile można.
Ponieważ mam dzisiaj wizytę panów z wodociągów, coby ocenili prawdopodobieństwo założenia u mnie licznika, musiałam jakoś wcześniej dostać się do domu. Stuart powiedział, że laska, pogoda jest piękna, spadaj o 14 i załatw co masz załatwić. No to pomknęłam.
Nagle się okazało, że o 14:40 w tym mieście dużo się dzieje. Szalenie dużo. Uznałam, że skoro już idę po prąd, to w końcu rzucę okiem na te odkurzacze w lokalnym AGD. Odkurzacze były, właścicielka okazała się być znajoma Winstona i zakupiłam uśmiechnięty i czerwony odkurzacz o wdzięcznym imieniu Henry. Znowu został mi zaproponowany różowy i znowu uznałam, że wszystko musi mieć swoje granice nawet jeśli urządzam gniazdko dla mnie i Natalii w maksymalnie dziewczynkowatym stylu z białymi mebelkami i kwiecistymi poduszkami. Różowy odkurzacz byłby już krokiem za daleko.
Zawlokłam mój odkurzacz do domu, we wściekłym skwarze i postanowiłam, że skocze na targ, bo widziałam że był na placu jak jechałam autobusem. I nie zgadniecie co się okazało.
Tak, jednorożec jakim jest sklep z second hand mebelkami był otwarty. A teraz najbardziej tragiczna cześć tej historii.
Po kupnie odkurzacza mój miesięczny budżet nie zakłada większego wydatku meblowego.
JASNA CHOLERA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz