czwartek, 22 stycznia 2015

She's beauty, she's grace

Ja sie pytam jak to jest, ze mam koordynacje ruchowa ninja podczas grania w zombi gry, tluke headshoty az milo, a w zyciu realnym mam gracje zrzucanego ze schodow worka burakow. No ja sie pytam, co poszlo nie tak?

Cale swoje zycie sie wywalalam doslownie co chwile. Moim najjasniejszym momentem zycia bylo jak schodzilam ze schodow w skarpetkach w wieloryby (a Mama mowila, nie chodz po drewnianych schodach w samych skarpetkach), z kubkiem herbaty w dloni. I jak sie nie wygrzmocilam, urzadzajac mojemu tylkowi ubijanie godne przygotowania na niedzielne schabowe... Zadkiem przywalilam w kazdy dostepny schodek i wyladowalam na swojej szynce, na ostatnim schodku. Z nietknieta herbata nadal w dloni.

Tak, nie uronilam ani jednej kropli. Moja dupa wcale nie byla zadowolona z tego obrotu spraw.

Cale dziecinstwo spadalam z drzew, rozjezdzalam sie na blocie i potykalam o wlasne nogi. I myslalam, ze te czasy dawno minely. Nadal sie slizgalam, ale zachowywalam rownowage, a nie lecialam na twarz ku protezie polowy szczeki. Az do niedawna.

W sobote rano okazalo sie, ze nie mamy pieczywka i jajek na sniadanie. W takim razie tuz po przebudzeniu wskoczylam w cos, co nie bylo koniecznie pidzama i wciaz jeszcze jedna noga w swiecie snow, wyszlam dziarsko na ulice.

Wyszlam to spore naduzycie. Po postawieniu pierwszego kroku poza budynkiem wywinelam popisowego orla, ktorego okrasilam bardzo soczystym slowem na "F", bulwersujac przechodzaca obok kobiete z wozkiem.

Lezac tak na lodzie, czujac jak moje kolana wlasnie opuszczaja swiat materialny pomyslalam ponuro, ze na co komu kawa na przebudzenie, jak moze zgodnie z piosenka "lece bo chce" walnac tak porzadnie o beton, ze czuje sie przebudzony na reszte tygodnia. Polezalam sobie moment, rozwazajac poczekanie na stopnienie lodow, a nastepnie przeczolgalam sie do drzwi wejsciowych, kapitulujac w starciu bezlitosna slizgawka przed wyjsciem z budynku.

Ale zakupy zrobilam. Jezdzac na lodzie jak pijana zyrafa wraz z reszta mieszkancow Tiverton, przeklinajac wredna pogode i nie mogac sie doczekac az w koncu bedzie wiosna.

piątek, 16 stycznia 2015

Szturchanie trupa patykiem

Ktos mnie szturchnal, ze mam odzyc (dziekuje!). No to odzywam bo faktycznie, rozleniwilam sie powaznie (znowu).

Szybki update zyciowy - Natalia i koty sa juz u mnie. Koty sa w pelni legalne, w co nadal nie umiem uwierzyc. Rolada wydaje sie czuc dobrze i nie miec depresji, Ciulilu nadal jest mala, zarloczna i urocza. Natalia rowniez nadal jest urocza.

W pracy oficjalnie dorobilam sie konkretniejszej nazwy stanowiska i teraz jestem Analizatorem Potencjalu Odnawialnej Energii. Cokolwiek to znaczy. Ale jezdze na madre konferencje i spotkania, pisze tony maili z moimi obliczeniami i ogolem sie bujam po kraju ponoc przyczyniajac sie do lepszego jutra odnawialnej energii. Fajnie, acz dzis dostalam w twarz entalipa parowania wody.

Przypominaja mi sie te mrozace krew w zylach czasy gdy jeszcze na inzynierce walczylam jak dzielna lwica z Transportem Ciepla i Masy. Podczas jednej z konsultacji rzadowego kalkulatora emisji gazow cieplarnianych na smierc zapomnialam o grozie Transportu Ciepla i Masy i przetransportowalam jedynie mase. W wyniku czego popelnilam KARYGODNY BLAD OBLICZENIOWY (w moim odczuciu. Konsultant rzadowy napisal, ze to cos powszechnego i naprawialnego) i przez to spedzilam caly dzien na samobiczowaniu sie, ze jakim cudem moglam zapomniec o potencjale energetycznym utraconym w wyniku parowania. WSTYD.
Przed oczami zobaczylam moje ultimate nemezis, mojego arcywroga, moj koniec i moje odrodzenie - cwiczeniowca z Polibudy z Transportu Ciepla i Masy. Pamietam jego paskudne okularki, paskudny usmieszek i paskudne teksciki. Pamietam te paskudne, czerwone zera na moich kolokwiach, pamietam ta groze braku zaliczenia.

I pamietam przekleta entalpie parowania wody.

Rzucilam sie aby wyjasnic sytuacje, ale jak juz napisalam wyzej, problem wcale nie byl karygodny, niszczacy cale cywilizacje i zagrazajacy bezpieczenstwu wegla Krolowej Eli. Kryzys zazegnany, zobaczymy kolejny wschod slonca.

Z kolejnych, emocjonujacych wiadomosci ze swiata wegla - na Jednej Waznej Konferencji w koncu spotkalam sie twarza twarz z Alonem, wrzodem na tylku swiata i firmy. I moim. Alon okazal sie bardzo podekscytowany spotkaniem tej baby po drugiej stronie laptopa, ktora zasypywala go kompletnie niezrozumialymi dla niego cyferkami. Okazal sie rowniez bardzo upierdliwy w zadawaniu miliona pytan i wymagania natychmiastowych odpowiedzi. Poczulam sie jak na przesluchaniu przez agenta MI6 po trzeciej dzialce amfetaminy. Bylam prawie pewna, ze w ktoryms momencie wyciagnie lampe, zaswieci mi nia w oczy i powie GADAJ WSZYSTKO CO WIESZ O EMISJACH WEGLA.
Powiedzialam co wiedzialam. Za malo, ale uratowal mnie inny inwestor. Alon nadal pozostaje wrzodem na tylku swiata i firmy. Tylko teraz stal sie wrzodem realnym, namacalnym. Groza.

Przy okazji przekroczylam magiczna bariere cwiercwiecza i teraz to juz jestem jedna noga w grobie chyba. Z okazji urodzin mialam ciasto wygladajace jakby jednorozec na nie narzygal, dostalam kartki, kwiatki, bizuterie, czekoladki i PLAYSTATION 4.

PLAYSTATION 4.

PLAYSTATION 4.

Porzucilam swoje dotychczasowe zycie na rzecz tluczenia zombie. Nie zaluje. Jestem spelniona i duzo krzycze (malo umieram, wiec jest ok). Mam ochote zawrzec milion znajomosci i wraz z moimi nowymi kompanami powstrzymac apokalipse.

Dzis piatek. Powinnam na moment odwolac apokalipse i oskrobac ta stara strzynie, jaka sobie zakupilam w charity shopie, bo bidna wyglada jak siedem nieszczesc. Jest plan na weekend.

Poza tym mam pralke. Klekajcie narody. Idealnie w momencie, gdy mam ochote sie przeprowadzic, bo w moim mieszkaniu z pojedynczymi oknami i ogrzewaniem elektrycznym niedlugo zalegna sie pingwiny.

Szczesliwego Nowego Roku tak przy okazji!