czwartek, 25 sierpnia 2011

Przeprowadzki to koszmar

Mam przeprowadzkową depresję. Siedzę samotnie na podłodze pośród tysięcy pudeł oraz wybebeszonych szafek i nie wiem w co ręce włożyć. Od 10 rano się męczę i nawet nie widzę końca. Chcę się schować w jednym z tych kartonów i umrzeć, bo nie wyobrażam sobie zapakować tego wszystkiego z sensem.
Nie może się to wszystko przeteleportować do nowego mieszkania? Czy to właśnie ja muszę tu siedzieć i się zapłakiwać co spakować, co zabrać i zamartwiać się czy ja w ogóle zdążę przed ekipą przewożącą meble i pudła?
Jeszcze kuchni nie skończyłam, a czeka mnie salon, sypialnia i łazienka. Nic tylko się załamać.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Dowód na to, że jestem w połowie chomikiem

Stało się to nagle i niespodziewanie. Rodzina Natalii poinformowała mnie, że podjadą dziś po moje meble z pokoju w domu rodziców. Oczywiście meble nie stały sobie grzecznie w rządku puste i czekające na przewóz do nowego mieszkania. Półki uginały się pod ciężarem tysięcy książek, a w biurku na stosach starych papierów zamieszkały sobie pająki. Dlatego też uzbrojona w kartony i 4 godziny przed przyjazdem ekipy przeprowadzkowej rzuciłam się do roboty.

Byłam oczywiście przekonana, że wepchnę wszystko do jednego pudła i uwinę się z robotą w godzinkę. Niedoczekanie. Babrałam się w tym długimi godzinami, bo oczywiście zamiast chłodno ocenić co jest mi niezbędne, a co nie zabrałam się za wspominanie dosłownie każdej pierdoły. Zeszyt z historii z III liceum, och wspomnienia! A tu moje epickie notatki do matury, które wcisnę swoim dzieciom zmuszając je do zdawania biologii na maturze. A tu jakieś osiemset zeszytów, każdy z jakimś fragmentem Blindside, więc NIE WYWALĘ ZA ŻADNE SKARBY. O, ksero podręczników z I roku. Och, przecież to mój pamiętnik z czasów kiedy miałam 15 lat i byłam najgłupszą osobą na tym globie. I tak dalej.
Po co ja w ogóle trzymałam to wszystko? Oczywiście zamiast raz na zawsze pozbyć się całej makulatury wepchnęłam ją po prostu do kolejnego kartonu, zakleiłam, opisałam i ukryłam na strychu rodziców. Za jakieś 10 lat ją wyciągnę i znowu zaleje mnie fala miłości do najmniejszej głupotki.

Mój pokój aktualnie świeci pustkami i pokazano mi plany przerobienia go na sypialnię rodziców. Ogarnia mnie jakiś żal i smutek wiedząc, że permanentnie się wynoszę i skończyło się rumakowanie. No ale cóż, kiedyś trza wyściubić nos poza gniazdko i zacząć składać własne.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Fox vs Świat - odcinek 2

Dzisiejszy wpis sponsorowany jest przez moje bierzmowanie, które wypłynęło nagle podczas rozmowy o znaczeniach imion. Zaczęło się niewinnie, od ogólnego rozważania nad sensem posiadania trzeciego imienia, a rozwinęło się w głębokie przemyślenia nad wiarą, religią i Kościołem. Czyli dziś bardziej na poważnie, acz wciąż z pewną nutką ironii zapraszam na:

Fox vs Świat!
Odcinek 2 - W imię Boga zabiję Boga

Bierzmowanie większość osób w moim wieku już ma za sobą i pewnie nawet nie pamięta czemu teraz ma na trzecie imię jakiegoś Mścibora czy inną Hermenegildę. Kwestia ta dla niektórych była śmiertelnie ważna, gdyż ogólny zamysł tego obrządku ma na celu wybranie sobie zdalnie duchowego opiekuna, którego imię oraz historia brutalnej śmierci w jakiś sposób do nas przemawiają. Do mnie wszystkie Marie, Anny, Zofie i Matyldy nie przemawiały z przyczyny prostej. Do mnie w ogóle nie przemawiała sama idea bierzmowania.

Słowem wyjaśnienia zacznę, że Antychrystem nie jestem, kotów nie jadam i dziewic nie gwałcę. Po prostu będąc kompletnie tego nieświadoma dałam się ochrzcić, a potem jeszcze wysłano mnie na komunię. Gdy zaczęłam być bardziej obeznana w rzeczywistości zaczęłam odkrywać, że Kościół to chyba nie jest jednak to, co mnie szczególnie pociąga. Główną zasługę oddaję tu niezliczonej ilości katechetów, którzy skutecznie mnie zniechęcili do całej tej instytucji popisując się porażającą głupotą i brakiem tolerancji ku wszystkiemu, co nie nosi krzyża jak stodoła u szyi.

Niestety w moim gimnazjum pakietu "bez religii" nie było, więc mimo szczerej niechęci do tego przedmiotu byłam zmuszona na niego uczęszczać. A w III klasie się okazało, że też obowiązuje mnie prawo wiążące i mam przystąpić do bierzmowania. Moje zdanie w tym temacie się nie liczyło. Chodzę na religię - mam przyjąć Ducha Świętego bez dyskusji. Przyjemność żadna, ale koniec końców mogłam z tego wyciągnąć jakieś odjazdowe imię. Co też próbowałam uskutecznić poprzez proponowanie Wilhelmin, Klar czy Beatrycze, by po kolejnym starciu z katechetą, że "tego imienia wziąć nie mogę" rzucić, że to ja chcę mieć na imię Franciszek. Czego oczywiście też nie mogłam. Koniec końców wygrzebałam Anastazję, która została zamurowana w wieży za to, że nie chciała poślubić niewiernego. Jak chyba każda błogosławiona. Ale imię było niezłe, kojarzyło się z zupełnie inną Anastazją i do tego było rosyjskie, a rosyjskie imiona są super. Katecheta się wreszcie zgodził i można było przejść do etapu drugiego, czyli spotkań przed bierzmowaniem.

Nie byłam na ani jednym. Moje zainteresowanie całym sakramentem skończyło się w momencie, gdy wybrałam sobie wreszcie imię. Skoro i tak byłam zmuszona do brania udziału w tej szopce postanowiłam moje podejście do niej zamanifestować nie uczęszczaniem na owe spotkania. O dziwo byłam jedyną osobą, której to uszło. Bo katecheta doskonale wiedział, że zmuszanie mnie do bierzmowania było podobne do ciągnięcia woła przez bagno. Nienawidził mnie za to szczerze, ale przymykał oko na moją rażącą ignorancję dziękując Bogu, że w ogóle nie puściłam wszystkiego z dymem za samo zmuszanie mnie do czegokolwiek. Dlatego też przystąpiłam do bierzmowania bez zbędnego łażenia po obrazki. Do tego spóźniłam się na całość, nie poszłam wcześniej do spowiedzi, a mój świadek nie był bierzmowany. Można by pomyśleć, że powinien mnie za to wszystko grom z jasnego nieba powalić, ale tak się nie stało. Co można śmiało podpiąć pod teorię, że jak każdy obrządek kościelny, bierzmowanie dzięki działalności Kościoła ma w sobie tyle z sakralności, co owy wół w bagnie.

Dlaczego się tak stawiałam przeciw całej sprawie? No cóż, abstrahując już od niechęci do samego Kościoła postanowiłam być solidarna z moją starszą siostrą. Właśnie ją wybrałam na świadka mimo tego, że bierzmowana nie była. A nie była z przyczyny bardzo dziwnej.
Gdy ona była w gimnazjum nie chodziła na religię, bo nie zgadzała się z poglądami katechety. Ale gdy organizowane było bierzmowanie, to chciała brać w nim udział, gdyż do wiary i sakramentów nic nie miała Niestety katecheta się nie zgodził, bo w końcu nie siedziała na jego przezabawnych lekcjach, gdzie błyszczał takimi perełkami jak "dlaczego Bóg nie kocha Żydów" czy "Tylko chodząc do Kościoła jesteś dobrym człowiekiem". Niezrażona poszła do proboszcza, który wyklął ją jak czarownicę i kazał nie wracać. Zatem siostra była niebierzmowana, a ja w proteście przeciw zmuszaniu dzieci do chodzenia na religię byłam bierzmowana na własnych warunkach.

Głosy pełne potępienia na mnie zawsze lecą, gdy nie zgadzam się z całą ideą Kościoła. Kiedyś miałam przezabawną rozmowę z dziewczyną, która była tak zakorzeniona w dreptaniu do kościółka co niedzielę, że chyba zapomniała po co w ogóle tam chodzi. W moi mniemaniu nie ma nic złego w wierze. Ludzie wierzą w Latającego Potwora Spaghetti, żywioły, Buddę, Allaha i Boga. Każdy w coś wierzy, żeby mieć jakąś pozorną wizję stabilnego życia, gdzie ktoś nad nimi czuwa. Ale cała religia powinna zostać wysadzona w powietrze, bo skutecznie morduje zamysł wiary. Drastyczne porównanie, ale Kościół Katolicki jest jak sporych rozmiarów wrzód na dupie Boga, którego ktoś wreszcie powinien się pozbyć. Gdy wyraziłam swoją opinię, że przecież można być dobrym człowiekiem, dokarmiać bezdomne zwierzęta, pomagać staruszce zanieść zakupy nie chodząc przy tym do kościoła dowiedziałam się, że Bóg to głowa, a Kościół to ciało. I bez ciała głowa nie żyje, więc bez Kościoła wiara w Boga to jak wiara w trupa. Oooook, czyli innymi słowy bez Kościoła nie ma Boga. Jakim megalomanem trzeba być, żeby tak postrzegać siebie? Mniej więcej jakby to duchowni stworzyli Boga, nie na odwrót.

Katolicy do perfekcji wypracowali wybiórcze odbieranie zasad boskich. Przykładem chyba najlepszym jest Biblia. Księża ryczą zza swoich ołtarzy, że homoseksualizm trzeba tępić, bo tak mówi Biblia. Taaak, tylko Biblia w kwestii "wszyscy ze wszystkimi" wyraża się na temat seksu bez miłości. Nie od razu seksu gejowskiego. Przy okazji jeśli mielibyśmy brać dosłownie wszystko co jest w Piśmie Świętym napisane musielibyśmy też zakazać piłki nożnej, a kobiety mające okres nie miałyby prawa wychodzić z domu i podawać nikomu ręki. Przykładów jest tak dużo, że mogłabym na ten temat pracę napisać. Ogólna myśl jest taka - osoby biorące Biblię dosłownie powinny wrócić do lepianek i umierać na dżumę, bo Bóg tak chciał.

Ale co ja sobie będę język strzępić. Kościół Katolicki istnieje i dosłownie nic nie jest w stanie go powalić. Siedzą na kasie jak smok w jaskini i obrażają się, że bogate kraje nie wspomagają biednych, nawracanych Murzynków. Sami łaskawie wysyłając do Afryki całe kontenery Biblii. Mniam mniam, celuloza jest smaczna. Dobijające jest jak wiele wad ma na instytucja i jak jeszcze nikt nie wpadł na genialny pomysł, żeby puścić to wszystko z dymem. Gdyby nagle zniknęły wszystkie kościoły i duchowny spasieni od napływających do nich datków ludzie by się ocknęli, że nagle są wolni. Nie ma zakazów zabraniających im okazywać sobie uczucia bez kościelnego papierka, nie ma faceta grożącego im wiecznym potępieniem za pójście na imprezę, nie do kościoła. Okazałoby się, że wiara świetnie sobie radzi bez fałszywej pomocy tak zwanych "sługów bożych".
Piękna wizja rzeczywistości.

piątek, 19 sierpnia 2011

Komórkowce i wstęp do gadaniny o mojej pisaninie

Jaki ja dramat przeżywam. Kamerka do mikroskopu nie chce za nic w świecie zainstalować sterowników na moim komputerze i z tego tytułu zdjęcia moich epickich mikrojąder, podziałów komórkowych, chromosomów i grupy pierwotniaków, która bezczelnie zeżarła mi jedno nasionko robię na komputerze opiekunki projektu. I też nie mam ich na swoim laptopie, żeby tu zaszastać absolutnym pięknem jakie w sobie mają jądra. Komórkowe oczywiście. Żywię nadzieję, że zostaną mi one przesłane i wtedy będą mogły w glorii i chwale zajaśnieć na tym blogu.
Abstrahując od tego, że najprawdopodobniej jestem jedyną osobą w promieniu parunastu kilometrów, którą faktycznie rajcują zdjęcia mikroskopowe komórek bobu.

Przynajmniej pierwszy, PRAWDZIWY pomiar mam za sobą. Czyli taki, który już nie nosił znamion "matko, co ja robię i właściwie po co to robię?!". Może i znowu w stężeniu 540mg/l wyszły jakieś kompletnie kosmiczne wyniki i nagle wszystko przestało mieć sens, ale reszta jest cacy i dzidzi. Natłukłam tych zdjęć jak głupia w nadziei, że jakieś cztery znajdą się na plakacie i będę mogła z dumą wypiąć klatę mówiąc "Moje. Sama znalazłam, ha!".

Życie mam ostatnio zastraszająco wręcz mało ekscytujące. Za to stworzyłam sobie nowego bohatera do mojego Totalnie Epickiego Opowiadania Steampunkowego z Wampirami. Jest wierną kopią drugiego bohatera, który nota bene już jest w stanie rozkładu (chociaż rozważam rytualne spalenie jego zwłok). Co to jest z tymi bliźniakami, że jeden prędzej czy później sobie zemrze tragicznie?
Wszystko wskazuje na to, że życie wewnętrzne mam ciekawsze niż zewnętrzne. To będę o nim pisać, a co.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Ja jestem maczo, mnie kobiety nie wybaczą

Któryś tydzień się zastanawiam nad tym co się nagle stało mojemu internetowi, że chodzi jakby nie potrafił. Z ciekawości zaglądam na ustawienia sieci, a tam jak byk, że sieć jest niezabezpieczona. No ja nie mogę, z jakiej paki ja się pytam?
A z takiej, że jakiś czas temu wszystko nagle umarło, więc router również. Dupek się zrestartował i przywrócił sobie ustawienia domyślne. Czyli innymi słowy zrzucił majtki i rozłożył nogi przed całą kamienicą. A mieszkańcy kamienicy nie potrafili powiedzieć mu "nie" i zajeżdżali go całkiem za darmo tuż pod nosem jego alfonsa, czyli mnie. Gdy się wreszcie zorientowałam szał dziki mnie ogarnął, załatwiłam mojemu routerowi tytanowe zabezpieczenie i na koniec jeszcze nazwałam swoją sieć "Na kolana i ssij". Muszę z ręką na sercu powiedzieć, że zawsze chciałam tak nazwać wirelessa. Jestem szowinistą i żałuję, że nie mogę nikomu powiedzieć "suck my dick!", gdyż owego dick nie posiadam. Ale mentalnego jak najbardziej, proszę was bardzo. Tylko nie wszyscy na raz.

Poza tym mój projekt jedzie do Gdańska i mam do końca tygodnia spłodzić jakieś wyniki. Co może być zabawne, bo policzyłam dzisiaj 6 próbek i pod koniec byłam niemal pewna, że kręgosłup pękł mi wzdłuż pleców, a oczy dawno wyszły dupą. Widzę moje liczenie kolejnych 15 próbek. Har har har.

piątek, 12 sierpnia 2011

To takie mainstreamowe, ale co tam

Niech to zabrzmi absolutnie głupawo, siksowato i dzieciuchowato, ale piłam dzisiaj Frugo i zrobię z tego małą sensację na blogu. Bo to jest zajebiste i znowu się poczułam jakbym wróciła do gimnazjum.
Good times...

Poza tym również postanowiłam, że czasem przyda mi się pobyć trochę głupią dziunią i zaszalałam kupując sobie bransoletkę z doughnutami. No coś mi się od życia też należy.

środa, 10 sierpnia 2011

Sypcie konfetti, mój projekt jedzie na konferencję

Absolutnie zrelaksowana siedziałam sobie dzisiaj w laboratorium i robiłam swoje. Czyli ważyłam glebę, zalewałam ją dynamitem i sadziłam w niej nasionka bobu. Dzień jak co dzień. Nic nie zapowiadało nadchodzącego szoku, który kompletnie zmienił moje podejście do wykonywanego projektu.

Opiekunka laboratorium dopadła mnie, gdy babrałam się w ziemi i zadała mi niebezpieczne pytanie, jak się miewają wyniki badań. Odparłam zgodnie z prawdą co tam mam i co mieć mam zamiar dodając spokojnie, że mamy początek sierpnia, do obrony w lutym kupa czasu. I wtedy kobieta, wciąż ze stoickim spokojem i patrząc się w zupełnie inną stronę oznajmiła, że "Och, bo we wrześniu jest konferencja i zgłosiłam pani projekt jako jeden z jej tematów. Więc wie pani, wyniki jakieś by się przydały, bo drukujemy plakat, piszemy co robimy, przedstawiamy wstępnie o co nam chodzi i pokazujemy całemu stadu profesorów, że projekty inżynierskie są ambitne, lub coś w tym guście. Pani nazwisko walniemy na środek plakatu i będzie super". Zbladłam śmiertelnie, a ona życząc mi miłego dnia zostawiła mnie kompletnie samą z atakiem serca w laboratorium.

KONFERENCJA! AAAAA!!! A moje wyniki to jedna, nędzna tabelka i smutne stwierdzenie, że za długa hydroliza pali mi komórki. AAAA!!! Teraz zostało mi jedynie kopnąć się w dupę i urodzić te cholerne komórki, żeby mój promotor mnie nie pożarł żywcem za sam fakt, że jeszcze nie dostałam Nobla w dziedzinie wpływu materiałów wybuchowych na hodowlę bobu.

Ale tak poza tym, to moje nazwisko będzie sobie widnieć na naukowym plakacie i będą je oglądać tłumy ludzi, którzy mają prof przed nazwiskiem. Muahaha. Czuję się jak władca wszechświata.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Fox vs Świat - odcinek 1

Pomysł na tytuł zawdzięczamy Krzyśkowi, który podrzucił mi świetny pomysł na serię notek mających na celu skomentowanie rzeczy, które mnie osobiście denerwują/bawią/doprowadzają do rozpaczy. Pomysł tym bardziej mi się spodobał, gdyż absurdalność otaczającej mnie rzeczywistości wskazuje na to, że tematów do pisania mi nie zabraknie. Zatem werble, piski fanów i prezenter odziany w brokatowy garnitur zaprasza na:

 Fox vs Świat!
Odcinek 1 - Męskość zamordowana

No dobra, zatem tłumy ludzi (niestety przez "ludzi" mam w większości na myśli trzynastolatki) zaczęły ostatnio mieć modę na tworzenie sobie swoich własnych postaci, tak zwanych OC żeby o nich pisać, ewentualnie je rysować. Popieram, cel jest szczytny. Dobrze, że chcemy się rozwijać artystycznie i zamiast produkować kilotony głupawych fanfiction tworzymy coś własnego. Niestety, nic nie jest takie piękne jakby się mogło początkowo wydawać. Bo jeśli ja mogę być kompletnie szczera, to już wolę fanfiction i fanarty zalewające internet od tych strasznych hybryd istot ludzkich, jakie sobie jarzą trzynastki. Bo niestety jak we wszystkim, w tworzeniu postaci również jest jakaś moda. Która niekoniecznie oddziałuje pozytywnie na samą ideę własnej twórczości. I na to dzisiaj będę marudzić.

Czym cechuje się typowy wytwór własny by random trzynastka z dostępem do internetu? Przede wszystkim MUSI być mężczyzną i MUSI być homo. Innej opcji brak. Bycie homo jest kewl, krejzolskie i słit, co z tego, że owa trzynastka ma pojęcie o homoseksualizmie mniej więcej na poziomie wiedzy chrabąszcza w tym temacie. Geje są super, bo to takie dziewczyny z męskimi narządami rodnymi, hurra! I tu właśnie dążę do kolejnej tendencji, która osobiście mnie wykańcza. Bohaterowie naszych ambitnych autorek MUSZĄ MUSZĄ MUSZĄ wyglądać, ubierać i zachowywać się jak dziewczynki. Postać ma 25 lat? Niech ma mentalność pięciolatka! Do tego niezbędne kiecki, kokardki, make-up i chichotanie jakby LSD było rozpylone w powietrzu. Nie mam pojęcia co kieruje autorką, że tworzy takie potwory. A żeby nie było, że rzucam słowa na wiatr podam parę przykładów znalezionych na deviantArcie. Drżyjcie narody.

Ja się pytam CO TO JEST?! Ja rozumiem, że nie każdy facet to dyszący jak parowóz męśniak porośnięty gęstym futrem i biegający po lasach jak troglodyta. Ale też w całym moim życiu dotychczasowym nie trafiłam na ani jednego osobnika rodzaju męskiego, który był od A do Z budowy damskiej, oczywiście bez zaglądania mu pod kieckę. Więc skąd się biorą te straszliwie hybrydy?
Drogie dzieci, jeśli chcecie stworzyć sobie dziewczynkę w różowych łaszkach i falbankach, to sobie ją stwórzcie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wasz Henio był Henią. Wręcz ukrócicie jego męki, gdyż prowadzi on nędzny żywot półbaby. Nie pojmuję kim trzeba być, żeby tak kaleczyć istotę zwaną mężczyzną.
Chociaż ja mam swój pogląd w tym temacie. Przede wszystkim para hetero nie jest nawet w połowie tak zajebista i przyciągająca inne chore na głowę trzynastki, jak para homo. W końcu kogo interesuje związek Kasi i Zbysia, skoro związek Zbysia i Henia jest osiemset razy bardziej ekscytujący. W końcu to DWAJ FACECI. Pomijając oczywiście, że Henia od kobiety odróżnia jedynie to co ma między nogami, ale tego też do końca pewni nigdy być nie możemy.
Kolejnym argumentem za tworzeniem tego typu potworkami jest fakt, iż trzynastki wiedzę o mężczyznach czerpią głównie z Bravo Grill i Tłista. Czyli mogłyby równie dobrze dowiadywać się jak działa facet z programu o surykatkach. O ile oczywiście surykatki nie przekazują sobą więcej informacji od kolorowych pisemek dla dzieci z urazami mózgu. Zatem przeciętna trzynastka widzi faceta jako coś fascynującego i obrzydliwego zarazem. Czyli fascynujące ma to między nogami, ale już mniej fascynujący jest ten porośnięty gęstym futrem troglodyta z lasu. Jak na to zaradzić? Wziąć to, co przeciętny facet ma między nogami, doczepić Hanie Montanie i mamy twór idealny! Śliczny, pachnący, zachowujący się, ubierający i wyglądający jak dziewczynka, ale jednak facet. Do tego przygruchamy mu/jej innego faceta, który będzie żywcem wyjęty z anime i możemy ruszać na tęczy w stronę oszałamiającej kariery internetowej.

Reasumując. Facetem nie jestem, ale chyba żaden facet (nawet homo) nie pozwoliłby odziać się w różowe łachy i wysokie obcasy. Nie bierzemy pod uwagę drag queen. Bez względu na orientację mężczyzna to nadal mężczyzna. Czyli raczej od falbaniastej kiecki woli zwykłe jeansy i też na pewno nie będzie piszczał jak duszona mysz na widok swego lubego. Można tak wymieniać czego jeszcze typowy facet by nie zrobił, a do czego zmuszają swoje wytwory chore trzynastki. Dlaczego one nie stworzą zwykłych dziewczynek, tylko tak brutalnie mordują męstwo? Dlaczegooooo?
Pozostaje jeszcze kwestia jak w ogóle te wytwory seks uprawiają. Ale to już temat na zupełnie odrębną notkę.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Żart z gatunku niezamierzonych

(Na dworze koniec świata. Deszcz leje jakby ktoś mi wiadrem polewał okna, a wiatr łamie gałęzie. Wymiana zdań dzieje się przez smsy.)
Ja: To nie burza, to huragan!
Mama: To schowajcie się w wannie.
Ja: Już w niej siedzimy ;)

Dopiero po wysłaniu zdałam sobie sprawę, że był to żart absolutnie nieprzemyślany i na dobrą sprawę nie nadający się do wysyłania rodzicowi. Zwłaszcza, że nikt w wannie nie siedział. Och fail.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Gwałt

Umarłam dziś wielokrotnie podczas lektury pewnego "dzieUa" na deviantarcie. "Tfur" zwie się "Chlidren of Eve" i można doznać wątpliwej przyjemności przeczytania go pod TYM adresem. Ale z góry uprzedzam, że jest to cudo tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Jeśli ktoś lubi gangbangi, gwałty i bondage, to życzę mu miłej lektury. Dla osoby normalnej przeczytanie tego może być traumatyczne. Dla mnie było.

Dlaczego się w ogóle zainteresowałam owym pomiotem? No cóż, miałam nieszczęście natrafić na ilustrację do tego i zadziwiło mnie JAK BARDZO jest jeden bohater podobny do Chrisa. Ba! Też się okazał być artystą. I też trafił na wysokiego przystojniaka w garniaku i z długimi, ciemnymi, spiętymi włosami. I też go szkicował ukradkiem. I też poszli na kawę. Ależ oszywiście.

Żeby w ogóle dotrzeć do wątku trzeba przebić się przez morza "ramming brainless pounding" (jeśli napisze kiedyś coś takiego proszę widownię o zabicie mnie, zanim gdzieś wcisnę "throbbing manhood". Bo użycie "ramming" będzie się równało z tym, że postradałam rozum). Ale warto. Przykładowo, żeby dowiedzieć się co można zrobić z długą rurką. Albo, że autorka musiała całe swoje życie spędzić w jaskini z dostępem do internetu dając każdej postaci totalnie porypane imię i uznając, że świat składa się w 100% z gejów, którzy godzinę po poznaniu się dupczą się namiętnie gdzie popadnie.
Imiona idą mniej więcej tak : Pneuma, Carmine, Laurel, Geist, Felis, Toro, Mischa, Tatsache (jak to w ogóle przeczytać?!) i Fugue (dla mnie brzmi jak ryba Fugu). Nie zapominajmy, że świat to same geje, więc i imiona należą do samych mężczyzn. Oczywiście posiadaczem tego najbardziej pedalskiego jest rude zjawisko ze szkicownikiem. Oh yeah.

Ale pójdźmy dalej! Fabuła głównie skupia się na grupce dzieciaków lat mniej więcej 20, które mają SUPERMOCE. Czyli jeden jest Child of Strength, więc potrafi za przeproszeniem przypierdolić. Child of Spirit jest jakiś mega zajebisty i oczyszcza dusze. Child of Art (tadam! Rude zjawisko!) piknie rysuje, a takie Child of Medicine leczy. I to leczy tylko i wyłącznie przez polizanie miejsca. Trochę jak psy. No i ta dzieciarnia chodzi sobie do budy dla "uzdolnionych" (witajcie w świecie X-men!). Przy okazji mamy grupę ludu z rządu, którzy są totalnie źli i polują na zdolne dzieci chcąc je zarżnąć, zerżnąć lub whatever. Stawiam na drugą opcję, bo tam wszyscy po jednym dniu już się na siebie rzucają jak nosorożce w rui. Też jest w tym tyle finezji co w zasapanym nosorożcu. Mniejsza z tym.

Co mnie osobiście zryło mózg kompletnie było uderzająco podobieństwo do moich tworów. Znalazłam Josha, Chris jest totalnie jawny, Robert (czyli owe ciacho wysokie, które potem okazuje się polującym na zdolnych, kompletnym debilem, który jednego nie poznał mimo obłapiania go) również i też pojawił się Victor. Ma seksowne imię Laurel i robi za ochronę dzieciarni, która dorabia jako łowca-szpieg. Czyli niby zna Roberta-Audena, nie znosi go, chroni Chrisa-Carmine i uwaga uwaga... kiedyś był z nim w związku. My brain just died. Może to przesada, ale moja wyobraźnia natychmiast sobie wrzuciła obraz Chrisa i Victora razem i targnęły mną silne mdłości. TO CHORE JEZU DROGI!

Ogólnie rzecz biorąc całość zgwałciła mi mózg wielokrotnie kijem nabitym zardzewiałymi żyletkami i nie wiem kiedy się zregeneruję. Żeby jeszcze oni nie byli tacy podobni. Ale nie. Są tacy sami z wyglądu, charakteru i częściowo z zainteresowań. Jeśli ktoś teraz powstanie i powie "To zbieg okoliczności!" to osobiście go zmuszę do przeczytania opisu gwałtu rurką. A potem sama na nim to zastosuję. To jest profanacja, morderstwo i koszmar z ulicy Wiązów.

Jeśli to ma być jakieś nieoficjalne fanfiction do Blindside Syndrome, to ja podziękuję. Jak się czuje taka Rowling ze świadomością, że po internecie szaleją chore wytwory wszyscy ze wszystkimi? Ja dzisiaj na pewno nie zasnę. TRAUMA!