czwartek, 19 czerwca 2014

Węglolog, pionier, frustrat, panikarz

Rządowy kalkulator węgla jest do kitu. Siedzę nad nim trzeci tydzień i czuję narastającą frustrację pomieszaną z paniką. Ponieważ nie ogarniam jego, on nie ogarnia mnie, a w firmie nikt nie ogarnia węgla. Wszyscy są specjalistami, ale nikt nie jest od węgla, bo węgiel nigdy nie jest ważny. Stałam się węglologiem. Nawet dzisiaj na rozpisce hierarchii w firmie znalazłam swoje imię dopisane do stanowiska, które mniej więcej można przetłumaczyć na węglolog. Niby koordynator, niby analizator, ale tak naprawdę to węglolog.

(A tak w ogóle to miałam dziś 5 minut histerii gdy na owej hierarchii znalazłam swoje imię, ale wykreślone. I już wysnułam czarne scenariusze, że po okresie próbnym wylecę, trelemoreleduperele. Jak się okazało byłam napisana w innym dziale. Właśnie jako ten węglolog. Ludzkość uratowana. Chyba.)

Wracając do kalkulatora jest niby w porządku, instrukcja obsługi jest. Ale zawiera ona w sobie informacje w stylu "A ta ikonka znaczy, że można zapisać, a ta że można otworzyć nowy plik". No nie mogę, nie wiedziałam, zostałam oświecona, oślepłam od informatycznego olśnienia. Więc instrukcja nieszczególnie mi się przydaje.

Uznałam, że właściwie po co komu instrukcja i pojechałam z działaniem na nim na pałę. Ale zwątpiłam, gdy znalazłam prąd liczony w kilogramach. Tak, dobrze przeczytaliście, w kilogramach. Najwyraźniej w rządzie prąd się w wiaderkach nosi.



Stworzę sobie własny kalkulator. A jak to zrobię, to będę najcenniejszą osobą w tym kraju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz