Ten blog się powinien tak nazywać. Dziennik Paniczny nie na cześć Rolanda Topora, a na cześć tego, że jestem całe życie obrzydliwie spanikowaną osobą.
Pomimo usilnych prób ignorowania faktu, że w czwartek lecę sobie papa do roboty w biogazach na krańcu świata (właściwie to Kornwalijskim zadupiu, ale wiecie), życie mnie dogoniło. Zapakować kartony na wyprowadzkę, przejrzeć szafę i sprawdzić czy przypadkiem nie ma w nie przejścia do Narnii, załatwić kotom paszporty na przyszłość, posprzątać kąty, które nigdy nie były sprzątane, napisać do prezydenta i jeszcze dokonać dwóch cudów ozdrowienia. Słowem - szaleństwo.
W miarę dzielnie zasiadłam najpierw do komputera się odprawić na lot. Klik klik, karta pokładowa się pojawiła i...
Nie ma bagażu rejestrowanego.
Panika, przerażenie, histeria, pogrom. Niczym Robert Maestrelli zaczęłam hiperwentylować do papierowej torebki, a następnie pożarłam ogromnego, czekoladowego królika. Telefon do siostry za wodą i kryzys mniej więcej zażegnany. Mniej więcej. Niby brak walizki to nie taka tragedia, ale wszelkie odstępstwa od planu powodują panikę. Jezu, jak można latać tyle razy i właśnie tym razem nie mieć walizki wykupionej? Złośliwość rzeczy martwych, żywych i astralnych.
Powróciłam do szafy bezlitośnie wywalając wszystko, czego nie miałam na grzbiecie od lat lub co wyglądało jakbym to ukradła ze śmietnika. Sukces. Chociaż do walizki, która na razie jest nielegalna, się nie mieszczę. Boję się ją zważyć. I nie wcisnę do niej kaloszy, a obawiam się, że będę dosłownie po kolana w krowiej kupie i kalosze okażą się niezbędne. Cholerne kalosze.
Pozbyłam się również makulatury nazbieranej przez lata na Polibudzie. Bez żalu. Kolejny, drobny sukces.
Po drodze dostałam kataru. Albo to ta robercia panika zamieniła mnie w zasmarkańca. Z tej okazji pożarłam jeszcze pudełko czekoladek.
Też jeszcze padłam spać jak kłoda na 1,5 godziny. Winię katar.
Chcąc się pożalić światu o tym, że został mi już tylko królik z ciemnej czekolady, za którą nie przepadam, że walizka, że katar, że grzyby i że w ogóle siedzę w otchłani rozpaczy zdałam sobie też sprawę, że nie mam komu się pożalić. Albo raczej, że pierwszą osobą, jaka przyszła mi na myśl do żalenia się była moja terapeutka. To jedno z najsmutniejszych odkryć tego dnia, poza oczywiście walizką i faktem, że skończyły się króliki z mlecznej czekolady.
A na wieczór jeszcze odkryłam, że moja bardzo dawna znajoma wygląda jak burak i wzięła ślub w kiecce, która upodobniła ją do mumii buraka. Miałam dzień pełen emocji, a jutro też będą emocje jak będę próbowała gdzieś opchnąć wszystkie zbędne podręczniki i kontynuowała walkę z walizką, która nadal pozostanie nielegalna.
Dziennik Paniczny bez dwóch zdań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz