Wirusy zaatakowały nasze nosy, grzyby zaatakowały nasze ubrania. Wraz z Natalią siedzimy w domku i chorujemy, równocześnie pozbywając się kiloton ciuchów. Odkryłam w mojej szafie żenujące dowody na mój brak wyczucia stylu jeszcze z czasów gimnazjum. Pożegnałam je bez żalu. Caritas otrzymał od nas dzisiaj jakieś 20 kilo ciuszków.
Jakoś mało się martwię nagle. Nagle mam poczucie, że ten cały wyjazd będzie jakąś szaloną, pouczającą przygodą. Może nie jestem aż takim Bilbo jak mi się zdawało, że do pięćdziesiątki będę siedzieć na dupie, jeść, pić i czekać aż stary czarodziej mnie wywlecze na przygodę życia. Mam 24 lata, czas na tą cholerną przygodę. I na odpowiedzialność, dorosłość i WŁASNE życie.
To już prędzej widzę za swój podkład muzyczny "A lifetime of adventure" Tuomasa Holopainena. Jak ten Sknerus McKwacz wyruszam! Ale to w czwartek. Co nie zmienia faktu, że wyruszam.
Wszystko będzie dobrze. A teraz idę do kina na Kapitana Amerykę because of reasons, dla miłego dla oka pana grającego czarny charakter i dla złożenia hołdu Marvelowi, bo Marvel to bóstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz