Tradycyjnie, jak co roku, przeziębiłam się na Sylwestra. Nie rozumiem tej zasady działania mojego organizmu. Cały rok jestem z azbestu i żelbetonu, zbliża się Nowy Rok i nagle zamieniam się w zaślinioną, zasmarkaną kupę komórek przeprowadzających apoptozę jak szalone. Albo raczej fagocytozę, pożerając zastępy bakterii i wirusów panoszących się po moim biednym, wątłym ciałku.
Hahaha, wątłym.
Właśnie kichnęłam sześć razy pod rząd. Jeszcze raz i wysmarkam sobie mózg na klawiaturę i tyle z tego będzie.
Wracając do tematu, mam dziś furę rzeczy do zrobienia, a na razie nie ruszyłam zadka dalej niż do Tesco i po srylionową herbatę dzisiaj do kuchni. Moja wycieczka po składniki na imprezę zakładała w sobie głównie położenie się na ladzie pani w aptece, posmarkanie trochę na nią jak rozkładająca się żaba i wykupienie zapasu leków jakbym chciała narkotyki z nich syntezować. Obładowana żarciem i chemią wróciłam do domu i oto siedzę, pranie nie jest rozwieszone, żarcie nie przygotowane, a mikroflora mojego nosa zaczęła imprezę wcześniej i bez mojego zezwolenia najmu.
Bo Fox i Perfekcyjna Natalia postanowiły w tym roku zaszaleć i zorganizować domową imprezę na CAŁE CZTERY OSOBY. Normalnie szał. I wszystko by było git gdyby nie fakt, że tu bliżej nam do inscenizacji The Walking Dead, a nie zabawy sylwestrowej. Cóż, w razie czego oni będą pić i szaleć, ja będę patrzeć jak mój mózg wycieka mi nosem na upieczonego uprzednio paja. Że mnie się chce teraz jeszcze gotować jakieś wymyślne żarcie...
I tym oto optymistycznym akcentem idę umierać dalej, ale w innym pokoju i próbując coś zrobić. Ja w ogóle mam wrażenie, że moje bakterie są bardziej krwiożercze niż te standardowe. Natalia utrzymuje, że po prostu jestem histeryk.
Jeden pies.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz