W tym miesiącu mam drobne fiu bździu, żeby nie kupować mebli. Nie wiem dlaczego, pewnie zaczynam być skąpa, odkładam pieniądze na przyjazd Natalii i przy okazji mam meblową traumę po niemalże straceniu życia w starciu z komodą i szafą. Poza tym, podstawy już mam, nie widzę potrzeby ganiania za meblami, kiedy mam już na czym spać, siedzieć i w czym trzymać ciuchy. Zatem meble spadły na dalszy plan.
Jako, że w firmie wszyscy wiedzą o mojej niekończącej się historii z budowaniem sobie od zera życia na nowo, często się mnie pytają jak tam meble. Johan któregoś poranka zapytał czego jeszcze mi brakuje i odparłam, że nie na gwałt musiałabym kiedyś zaopatrzyć się w stolik do kawy. I oto alleluja, Johan ma stolik, który chętnie mi odstąpi! Ja wychodzę z założenia, że jak dają to brać, więc wzięłam. Stolik jest kwadratowy, z Ikei, w kuriozalnym, czerwonym kolorze. Do mojego zamysłu ślicznego mieszkanka pasuje jak pięść do nosa, więc czeka mnie przeróbka. Co akurat jest ekscytującą wizją. Tina zaopatrzyła mnie w pędzel i primer, dała parę mądrych rad i posłała do domu żebym drania wypiaskowała. Za tydzień mam się zgłosić po farby i BĘDZIEM SZALEĆ.
Natomiast w piątek nastąpiła szybka organizacja meblowa, gdyż Stuart wmaszerował do biura z radosnym okrzykiem "Free Chicken Friday!". Jak się okazało, Stuart miał na swojej farmie drobną nadprodukcję kurczaków i kto chciał, ten mógł sobie zabrać kurczaka co jeszcze tego poranka latał po podwórku do domu. Wszyscy przez moment mieliśmy obawy, że to może być nowa forma wypłaty, ale Stuart powiedział jedynie, że bierzcie i nakarmcie rodziny. No ok.
Tylko, że to są monstrum kurczaki i ważą po 7 kilo. Co ja jedna miałabym zrobić z 7kilowym kurczakiem?
No ale jak dają, to brać. Zwłaszcza zapas żarcia dla pięcioosobowej rodziny.
Ponieważ nie ma takiej siły w świecie żebym była w stanie pożreć 7 kilo kury zanim się zepsuje, zmusiło mnie to do zaopatrzenia się w zamrażalnik. Tak, jeszcze siedząc w biurze, z moim monstrum kurczakiem obok laptopa, zamówiłam sprzęt i dziś zawlokłam go do domu, po drodze amputując sobie pół palca na framudze. Ale zamrażalnik mrozi, a ja mogę w końcu posiekać tego potwora na kawałki, coby zamrozić na ciężkie czasy.
Poza tym, MOGĘ W KOŃCU KUPIĆ LODY, ŚPIEWAJCIE NARODY.
I takim oto sposobem się zaopatrzyłam w dwa meble w miesiącu, w którym nie miałam kupować mebli.
Od przybytku (zwłaszcza meblowego) głowa nie boli:))
OdpowiedzUsuńA ile z nich pożytku:))) LODY!!
Sama zatłukłaś to kurczę? :oo
OdpowiedzUsuńNah, kurczę przyszło do mnie już obrobione. Tylko godzinę starałam się je spreparować coby się w ogóle do zamrażalnika zmieściło :P
UsuńMeble i jedzenie sie bierze jak daja. I nie pyta sie dwa razy, bo jeszcze moga zmienic zdanie! A zamrazalka zawsze sie przyda!
OdpowiedzUsuń