Ktoś pamięta jeszcze, że ja miałam lustra do powieszenia? Ano właśnie, kupiłam je w maju i od tego czasu sobie kulturalnie leżały na podłodze w zapasowym pokoju, czekając na zbawiciela z wiertarką. Bo jak już wszyscy wiemy, sąsiad mnie zrobił w konia.
Ponieważ uznałam, że dwa miesiące znajomości, codzienne podróżowanie do pracy, jedno wyjście na piwo po godzinach oraz jedno podzielenie się koktajlem ze szpinaku czyni ze mnie i Johana coś na kształt znajomych, zebrałam się na odwagę i zapytałam czy by nie użyczył swoich zdolności i wiertarki w procesie wieszania luster. Johan się zgodził więc w piątek radośnie pognaliśmy do mnie do domku, gdzie czekały dwa lustra i ściany.
Uznaliśmy, że lustro na dwóch gwoździach jest prostsze do ogarnięcia, więc najpierw przedpokój. Zrobiliśmy profesjonalne przymiarki, zaznaczyliśmy na ścianie gdzie wiercić i dajemy. Gwoździe wstawione, bierzemy lustro i...
Jakieś 5cm za daleko mamy jeden gwóźdź.
Jak do tego doszło? Zmierzyliśmy lustro od ramy do ramy, a nie od zawieszki do zawieszki. No geniusze. W takim razie usuwamy felerny gwóźdź, mierzymy znowu, wiercimy i... nadal nie pasuje. No dobra, w porządku, to znowu to samo. Moja ściana zaczynała powoli wyglądać jak po obstrzale i w końcu się udało! Hurra!
Krzywo jak cholera.
Po 8 dziurach w końcu lustro zawisło. Nie chcę nawet myśleć jak wygląda ściana za nim. Cóż, dla sztuki trzeba pocierpieć. Zabraliśmy się za lustro w łazience i przy pierwszym wierceniu odpadła nam połowa ściany. Ja zakwiczałam z przerażenia, Johan się poskładał ze śmiechu i udawał, że przy okazji przewiercił się przez instalację elektryczną, przez co prawie zeszłam na zawał. Oczywiście koszmarne dziurska po nieudanych próbach zakryliśmy lustrem.
Założymy firmę - Daria&Johan: Powiesimy ci lustra żeby goście myśleli, że przeżyłeś strzelaninę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz