sobota, 2 lipca 2011

Cukiernicza katastrofa i nowy początek

Postanowiłyśmy dzisiaj z Natalią upiec tartę cytrynową z okazji jej urodzin. W naszym przypadku gotowanie wspólne zawiera w sobie potrzebne składniki oraz jakieś cztery kilo trotylu, ze trzy granaty ręczne i ostre narzędzia. A wszystko dlatego, że to jakby wpuścić do kuchni Gordona Ramsaya razy dwa. Jeden będzie próbował zarąbać drugiego za sam fakt wejścia mu w drogę. U nas wygląda to mniej więcej tak samo.

Kruche ciasto po upieczeniu wyglądało całkiem nieźle. Zostało nam jedynie zalać kremem cytrynowym, upiec go i będzie ślicznie. Niestety nie założyłyśmy, że lejąca się polewa przecieknie poza formę i upieprzy wszystko dookoła. Chcąc go ratować chciałam szybko przelać krem ponownie do garnka i wtedy całe ciasto postanowiło spektakularnie rozwalić mi się na stopach. I było po cieście.

Chwilowe spięcie opadło i postanowiłyśmy, że się tak prędko nie poddamy. Kolejne ciasto trafiło do piekarnika już na blasze, która nie miała jak przepuścić kremu. Potem już zalanie całości masą cytrynową było tylko formalnością. Pozostaje jedynie pytanie, czy nasz wyrób cukierniczy po przejściach jest w ogóle jadalny. Tego nie wiemy i trochę się boimy sprawdzić.

A nowy początek, bo ciasto powstało z popiołów jak feniks, a ja też powstaję z popiołów jak feniks. Długo nie pisałam na żadnym z moich blogów i może ten jakoś dłużej pociągnie. Nowy blog, nowy start. Brzmi górnolotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz