wtorek, 6 maja 2014

Fox - menel w garniturze

Dziś tak naprawdę miałam pierwszy dzień pracy. Zaczęło się od tego, że szef mnie podwoził jadąc wiejską dróżką jakieś 100 na godzinę, mówiąc 100 słów na sekundę. Nie miałam pojęcia czy mam się bać o swoje życie, czy stresować zadaniami jakie zostały mi zlecone.

W naszej stodole miało dzisiaj miejsce Bardzo Poważne Spotkanie Rady Nadzorczej, a ja zostałam oficjalnym skrybą. Miałam grzecznie słuchać i grzecznie notować co kto miał do zrobienia. Brzmi prosto. Przestaje być proste jak 16 facetów gada na raz i wszystko jest ważne. Spamiętaj tu imiona i zadania, równocześnie notując o czym jest mowa. Wykłady level hard.
Wykazałam się też szokująco szeroką wiedzą na temat tworzenia aplikacji mobilnych i dizajnu stron internetowych. Tylko dlatego, że Natalia mi o tym opowiada często i gęsto i mój zgąbczały mózg zdołał jakąś wiedzę w tym temacie wchłonąć. Byłam z siebie bardzo dumna, bo ze skryby na moment zamieniałam się w pełnoprawnego uczestnika dyskusji.

Po wszystkim szef kazał napisać raporcik co się działo i kto co robi. Napisałam, wysłałam, czekam na komentarze/ochrzan/pochwały. Mój pierwszy wkład w firmę zrobiony, zrobiłam śliczną tabelkę!

Po robocie zawieziono mój zagubiony tyłek do miasta, gdzie szłam oglądać mieszkanie. W mieszkaniu okazał się być pan, co "no english" jak się go pytało kiedy się wyniesie. Też "no english" w kwestii kiedy spłaci zaległy czynsz, z tego co mówiła pani z agencji. Po cholerę wystawiać do wynajęcia mieszkanie, skoro nie potrafią się pozbyć poprzedniego lokatora. Co ja, w cenie dostanę to "no english"? Będzie mi kibel czyścić, obiadki gotować? Podziękuję. Wolałabym mieszkanie "no no english".

Pani zaoferowała inne mieszkanie, ale ja odmawiam współpracy z miejscem z elektrycznym ogrzewaniem. Więc podczas gdy "no english" będzie się wynosić lub nie, będę szukać dalej.

Mając drobne załamanie nerwowe nad wszystkim po trochu, a głównie brakiem stałego dachu nad głową, kupiłam rybę z frytkami zawinięte w gazetę i jak ten totalny menel stałam w deszczu, pod mostem, pożerając rybę w gazecie i wiedząc, że nie mam gdzie mieszkać. Była bardzo dobra, poparzyłam sobie mordkę i popłakałam sobie trochę nad swoim smutnym losem. Ale potem właściciel domku, gdzie przemieszkuję mnie odebrał, wsadził do autka i utulił mówiąc, że mieszkanko się znajdzie, a oni jakby co mają lodówkę na stanie jakby mi się trafiło fajnie miejsce ale bez lodówki. Kryzys zażegnany, w pokoju czekała na mnie puszka domowych ciasteczek na pocieszenie.

Jutro pobudka o 5:30, ponieważ jadę odwiedzić mój kiedyś w przyszłości projekt na drugim krańcu świata, jakbym już na pierwszym krańcu nie mieszkała. A potem umówię więcej mieszkań, bo w końcu może gdzieś w Tiverton znajdzie się miejsce bez bonusu pod postacią niechcianego lokatora.

2 komentarze:

  1. Oj, znajdzie się, znajdzie. Gdzieś tam czeka na ciebie śliczne mieszkanko. Nie bądź w gorącej wodzie kąpana. Idziesz do przodu i to się liczy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy kolejne poszly sie bujac, ale o tym notka jak powroce na wsie.

      Usuń