I w końcu jestem na swoim. Pierwsza noc udana, spałam jak zabita na moim nowym materacu, w swojej nowej pościeli i było miło. Ugotowałam też pierwszy obiad, jakim było inauguracyjne curry. Bo akurat były sosy curry na przecenie i curry jest po prostu zawsze dobre. Moja lodówka jest smutna, bo można w niej znaleźć zaskakująco dużo cydru i zaskakująco mało jedzenia. Człowiek musi mieć priorytety, gdy zostaje sam w pustym mieszkanku.
Ale spoko, udekoruje się wszystko po kolei. Przede wszystkim musiałam zrobić podstawowe zakupy i zaopatrzyć się w takie rzeczy jak kosz na śmieci, abażury do lamp (!) i mydelniczka (ciągle w planach). Właściwie to co chwila zdaję sobie sprawę, że jeszcze tego czy tego mi brakuje i powiem szczerze, że na swój sposób jest to zabawne. Codziennie coś muszę kopić, bo nagle się okazuje, że nie mam sitka na odcedzenie ryżu, nie wspominając już o czajniku na herbatę. Po drobnym załamaniu wczoraj wieczorem przyszła refleksja, że twardym trzeba być, a nie miętkim i zaczęłam nosić przy sobie notatnik, coby zapisywać czego jeszcze mi potrzeba.
Lista niepokojąco ciągle się powiększa, zamiast skracać.
Ale za to zakupiłam stolik oraz dwa krzesła. To znaczy, stolik i krzesła nadal są w stanie surowym i mam je na razie jedynie w teorii, ale we wtorek pojawią się ciałem i duchem w mojej jadalni. Dookoła mnie jest o groma antykwariatów, ale moim sklepem numer jeden jest Chic It, gdzie właścicielka sprzedaje ręcznie udekorowane przez siebie mebelki. Przyszłam tam obawiając się niebotycznych cen i pytam o stolik niewielki do jadalni oraz chociaż dwa krzesełka. Właścicielka pokiwała głową i mówi chodź ze mną do magazynu.
W magazynie stosy mebli czekających na przerobienie. Znalazły się dwa ładne krzesła, stolika brak. Ja smutek, właścicielka mówi hej, ja mam taki niewielki, okrągły stoik u siebie w domu. Chcesz go?
Wat.
Nie no, naprawdę ładny. Chcę. Ona na to, że luz, wybierzemy kolor na jaki mam ci pomalować i metodę postarzania. Stolik i krzesła przerobione będą twoje za 175 funtów co ty na to?
Przysięgam, gdzieś w tle Freddie Mercury zaśpiewał "Is this is the real life? Is this just fantasy?".
Ponieważ zaplanowałam kupno pięknej, białej, totalnie niefunkcjonalnej ławeczki i mam za cel położyć na niej kwieciste poduszki, całe mieszkanko będzie do bólu urocze, pastelowe i w ogóle vintage. Dlatego też mój stół oraz krzesła do kuchni będą pomalowane na kolor kości słoniowej, przecierane migdałowym. TO.BĘDZIE.PIĘKNE. Czuję, że wyposażę pół mieszkania z tą kobietą. Wszystko co ona oferuje jest śliczne i nic mnie nie powstrzyma przed kupieniem słodkich mebelków.
Wszystko się piknie układa. Poza tym wróciły czasy rozdawania mi wizytówek przez wszystkich. Już znam większość właścicieli antykwariatów, wszyscy mówią do mnie "love", dają mi wizytówki i mówią spoko spoko, ja zamykam o 16, ale zadzwoń do mnie wieczorem, razem z zięciem pomożemy ci nieść te krzesła do domu, w końcu mieszkasz po drugiej stronie ulicy.
Tylko czemu do jasnej anielki wszyscy mówią, że mam kanadyjski akcent. Skąd ja w ogóle mam kanadyjski akcent? Czy mówię 'abut' zamiast 'about' jak Terrance i Phillip? Podskakuje mi głowa podczas mówienia? Dziwne dziwne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz