Gdzie ten reżyser? Bo zaczynam myśleć, że faktycznie jestem bohaterką jakiegoś filmu babskiego.
Poranek jak poranek, ugotowałam jajko coby je dać do kanapki na lunch i przeżuwając płatki śniadaniowe poszłam otworzyć okno. Nie zdążyłam się porządnie odwrócić, a tu gołąb. Konkretnie to w moim salonie, bezceremonialnie lądujący na dywanie. Ja wrzask i machanie rękami coby drania wygonić, przy okazji zrzuciłam z półki ściereczki. I ganiam tak za tym gołębiem i czuję, że coś mi spalenizną śmierdzi.
Ściereczki spadły na jeszcze gorącą płytę ceramiczną i właśnie się z nią permanentnie integrowały.
Dźwięk jaki wyrwał wyrwał się z mojego gardła nie był ludzki.
Podczas gdy ja rzuciłam się ku ratowaniu piecyka, skrzydlaty sprawca zamieszania dał popisowo nogę, zanim przerobiłam go na gulasz. Dym, smród, czeluści piekielne i ja nadal w pidżamie, z gołębimi piórami wszędzie i osmoloną twarzą. Idealny poranek.
Ściereczki umarły, piecyk wygląda strasznie, ja spędzam kolejne pół godziny pytając Wujka Google "JAK USUNĄĆ SPALONE ŚCIERECZKI Z PŁYTY CERAMICZNEJ AAAAA". Zeskrobałam, piecyk jak nowy. Ale nigdy więcej uchylenia okna bez nadzoru.
Takie scenki tylko w filmach. Albo u mnie. Wielka Angielska Przygoda, zaiste.
Moze golab tez mial ochote na sniadanko? :P
OdpowiedzUsuńTo był raczej gołąbek (w) pokoju. Nie interesowało go śniadanie, a CHAOS XD
Usuń