Mieszkanko, które spodobało mi się w sobotę nie pozwoli na koty. Mieszkania z dzisiaj nie pozwolą na koty. Ale hej, mamy jedno co pozwoli na koty. Od 3 czerwca, buehehe.
Jęczę topiąc smutki w cydrze w pubie, jęczę Ianowi jak mnie odwozi do domu, jęczę Lindzie jak parzy mi herbatkę, jęczę Natalii jak z nią rozmawiam, jęczę Mamie przez telefon i generalnie, to jęczę.
Ja tam nie mam nic przeciwko czekaniu do 3 czerwca, ale ciekawe co na to mój szef opłacający mój aktualny pobyt. Szczerze wątpię w taką hojność. Również czuję się okropnie z myślą, że siedzę na głowie Ianowi i Lindzie i pożeram ich obiadki, i śpię w ich łóżeczku i w ogóle. Wszystko jest łokropne, nadal nie mam domu, a domy dostępne nie pozwalają na koty. Co kurde ludziom kot szkodzi? Nie mam zamiaru ściągać tyranozaura, więc whyyyy?
Natalia wygrzebała dwie opcje, ponoć dopiero co dodane. Jutro dzwonię tam 9:01 i oferuję w zamian nerkę za mieszkanie. Bo pozwalają na zwierzątka. Boziu pozwalają.
Moje wymagania co do mieszkania maleją w każdą chwilą. Oto jak nisko upadam.
1 wersja - centralne ogrzewanie, podwójne okna, lodówka, piecyk, parking, w miarę odnowione
2 wersja - centralne ogrzewanie, podwójne okna, piecyk, a miarę odnowione
3 wersja - może być elektryczne ogrzewanie, okna lepiej podwójne, piecyk, w miarę odnowione
4 wersja - elektryczne ok, okna mogą być pojedyncze, niech chociaż nie wygląda jak nora
5 wersja - COKOLWIEK, POZWÓLCIE MI NA KOTY
Buhu.
Marudzisz...
OdpowiedzUsuńMarudzi, marudzi, ale pierwsze mieszkaniowe "koty za ploty" (hehe) niektorych tak nastrajaja.
OdpowiedzUsuń